- Dlaczego jeszcze nie jesteś gotowa? - zdziwiła się podopieczna. Dopiero teraz
zauważyła, że guwernantka siedzi bez butów i biżuterii, a włosy luźno spływają jej na plecy. - Kuzyn Lucien będzie zły, jeśli każemy mu czekać. - Nie idę. - Uśmiechnęła się na widok zaskoczonej miny Rose. - Już mnie nie potrzebujesz, a przyzwoitką może być twoja mama. - Dlaczego nie idziesz? A jeśli zapomnę języka albo zacznę rozmawiać z niewłaściwą osobą? Alexandra powstrzymała się od uwagi, że ona sama jest taką niewłaściwą osobą. - Po prostu boli mnie głowa - skłamała. - Nie martw się. Poradzisz sobie doskonale. - Och, mam nadzieję. Gdy dziewczyna wybiegła z pokoju, Alexandra spojrzała na swoje odbicie. Wcale nie zostawiała podopiecznej na pastwę losu. Jej obecność mogła przynieść Rose więcej szkody niż pożytku. Plotki były jeszcze świeże. Od kilku dni, kiedy wychodziła z domu, za każdym razem rozglądała się za Virgilem, nasłuchiwała ludzkich szeptów i śmiechów. Odwagi starczyło jej jedynie na godzinne spotkanie z Vixen. Nie zamierzała iść na bal, gdzie wszyscy by się na nią gapili. Nagle otworzyły się drzwi. - Proszę się ubrać - powiedział lord Kilcairn, wchodząc do pokoju. Drgnęła zaskoczona. - Boli mnie głowa. - Mnie rozboli bardziej, gdy będę musiał sam zajmować się harpiami. Proszę się ubierać. W czarnym stroju wieczorowym prezentował się wspaniale. Przypominał greckie posągi z muzeum. Lecz nawet genialny rzeźbiarz nie potrafiłby oddać blasku oczu Luciena Balfoura, tchnąć w kamień jego siły i pewności siebie. Alexandra dobrze wiedziała, jak niebezpieczne mogą być objęcia hrabiego. Niebezpieczne dla resztek jej reputacji, ciężko zdobytej niezależności i serca. - Mam coś na nosie? Oblała się rumieńcem. - Przepraszam. Dobrze pan dzisiaj wygląda. W trzech krokach pokonał dzielącą ich odległość. Alexandra wstała pospiesznie. - Podoba mi się takie uczesanie - stwierdził, pożerając ją wzrokiem. Przesunął dłonią po jej rozpuszczonych włosach. Zadrżała. - Spóźni się pan. Poza tym nie powinien pan tutaj przychodzić. - Niech pani nie będzie pruderyjna. - Opuścił rękę, ale nie odrywał wzroku od jej twarzy. - Dałem pani wolny poniedziałek, a nie dzisiejszy wieczór. Proszę wypełnić swoje obowiązki, panno Gallant. - Lepiej przysłużę się Rose, zostając w domu. Zmarszczył brwi. - Niech pani nie będzie tchórzem, AIexandro. - Nie jestem tchórzem. - Proszę to udowodnić. - Nie chodzi o mnie, tylko o Rose... - Ja jestem jej opiekunem. A pani będzie nam towarzyszyć. Na bosaka i przewieszona przez moje ramię albo w butach i na własnych nogach. - Ujął ją pod brodę. - Czy to jasne? Nie pozostawił jej dużego wyboru, jako że tupanie i rozrzucanie rzeczy niewiele by pomogło. - Proszę mi dać chwilę. Skrzyżował ramiona na piersi. - Zaczekam tutaj. Był nieugięty, więc siadła potulnie i zaczęła upinać włosy, mimo że chętnie utarłaby mu nosa. Dreszcze przebiegały jej po plecach, ręce drżały, kiedy patrzyła w lustro i widziała, że ją obserwuje. - Przydałaby się pani pokojówka - stwierdził, podając jej ostatnią spinkę.