– Który stwierdził, że jest pani w ciąży? I nie była pani później u lekarza?
Czy to znaczy, że nie bierze pani preparatów przeznaczonych dla kobiet w ciąży? – Nie, ja... – Nie ma problemu. Zaraz pani coś wypiszę. – Doktor sięgnął po bloczek recept. – Ja chcę... usunąć tę ciążę. – Słucham?! – Lekarz aż podniósł głowę. – Nie chcę tego dziecka. Popełniłam błąd. Muszę to teraz naprawić. Przez moment milczał, a potem odchrząknął. – A co na to ojciec dziecka? – Nie... nie spotykam się z nim. Od razu chciał, żebym się tego pozbyła. Doktor Samuel położył dłonie na gładkim blacie. – Więc będzie pani miała twardy orzech do zgryzienia. Po pierwsze, ja nie wykonuję aborcji. Zostałem położnikiem po to, żeby chronić życie, a nie żeby je przerywać. – A czy mógłby mnie pan skierować do kogoś, kto...? Doktor Samuel nie pozwolił jej skończyć. – A po drugie, już nie może pani usunąć ciąży. Potrząsnęła głową. – Nie rozumiem. – Już jest za późno. – Poprawił okulary. – Prawo zezwala na aborcję do dwudziestego czwartego tygodnia ciąży, więc spóźniła się pani o tydzień i trzy dni. Tydzień i trzy dni?! To się prawie nie liczy! Julianna ponownie potrząsnęła głową, prawie nie rozumiejąc, co lekarz do niej mówił. Dwie słone strużki znowu popłynęły po jej policzkach. – Nie, nie rozumie pan. Nie mogę... nie mogę zająć się dzieckiem. Nikogo nie mam. – Podniosła głos. – Popełniłam błąd! Chcę to teraz naprawić! Lekarz rozłożył ręce. – Przykro mi, ale nic nie mogę dla pani zrobić. Zaczął wstawać. Julianna chwyciła go za rękę. – Czy... czy nie można by trochę zmienić daty ostatniej menstruacji? To przecież prosty zabieg. Coś w rodzaju... wysysania, prawda? Wyszarpnął dłoń z wyraźnym niesmakiem. Policzki nabiegły mu krwią. – Chce pani, żeby lekarz skłamał? Złamał zasady i naraził się na utratę prawa wykonywania zawodu? Poza tym, to nie wszystko. – Pokręcił głową i spojrzał na zegarek. – Coś pani pokażę. Podszedł do półki i wziął z niej grubą książkę, którą otworzył na jednej z pierwszych stron i podsunął Juliannie. – Niech pani zobaczy. To jest dwumiesięczny płód. Patrzyła na zdjęcie bez emocji, bo podobne widziała już wcześniej. Zarodek wyglądał jak istota z obcej planety, z wielką głową i plątaniną żył prześwitujących przez galaretowate ciałko. Wprawdzie nieco przypominał człowieka, ale nie budził żadnych cieplejszych uczuć. Doktor Samuel przerzucił kilka stron i wskazał inne zdjęcie. – A to pani dziecko – powiedział. Julianna z trudem przełknęła ślinę, a serce znowu gwałtownie przyspieszyło. Jej dziecko. Bo to było dziecko. Nie obca istota. Nie potworek. Dziecko miało palce u rączek i nóżek, i ssało właśnie kciuk. Bezwiednie dotknęła swego brzucha. – Jest pan pewien, panie doktorze? To znaczy... wydaje mi się... – Jak najbardziej. – Odchrząknął. – Płód w tej fazie rozwoju rozpoznaje