W zaroślach nikogo nie było, nie patrzyły na niego żadne zielone oczy. A przecież dałby
sobie rękę uciąć, że ktoś tu był, obserwował... Czekał, jakby wiedział, że przyjedzie na ekshumację. Ktoś, kto wie, gdzie jest Olivia. Cholera. Doszedł do kępy drzew, nieruchomych w kłębach mgły. Widział ją tutaj, potem zniknęła w zaroślach. Duch we mgle. – Gdzie jesteś, suko? Metodycznie przeszukiwał teren, pas drzew, krzewów i trawy między cmentarzem a autostradą. W akcie rozpaczy zajrzał za płot. Nic. Nikogo tu nie było, stwierdził. Tylko ty i twoja paranoja. I twory twojej wyobraźni. Rozejrzał się po raz ostatni. Nic. – Cholera. – Ponownie przelazł przez płot, nadal nie zwracając uwagi na ból w chorej nodze, i postanowił, że weźmie prawo w swoje ręce. Owszem, Hayes i LAPD robią, co w ich mocy, by odnaleźć O1ivię, ale trzymają się zasad, robią wszystko zgodnie z przepisami, a on miał w nosie reguły i dochodzenie. O1ivia zaginęła. Może już nie żyje. Nie będzie dłużej zwlekał. Zrobi wszystko, co w jego mocy, by odnaleźć żonę. – Pieprzyć to. – Montoya odłożył słuchawkę. Nie będzie siedział na ławce rezerwowych, kiedy mecz toczy się gdzie indziej. Bentz ma kłopoty. Widzi duchy, do cholery. A teraz jeszcze zaginęła O1ivia. Bentzowi odwali jeszcze bardziej, a on niewiele może tutaj, w Nowym Orleanie. A zatem – witaj, Kalifornio. I tak miał przed sobą dwa dni wolnego, zresztą należał mu się jeszcze zaległy urlop. Nie czekał nawet na koniec zmiany, powiedział Jaskiel, że będzie pracował w domu i wyszedł. W drodze do domu zadzwonił do Abby i wszystko jej powiedział. Nie miała nic przeciwko, na szczęście. – Rób, co musisz – powiedziała. – Ale uważaj na siebie, dobrze? Nie bardzo mi wychodzi rola słodkiej pielęgniarki. – Obiecuję. – Rozłączył się z uśmiechem na ustach. W domu spakował się szybko, wsiadł do mustanga i pojechał na lotnisko. Hayes wrócił do biura i zastał tam szalejącego Bledsoe – usiłował obciążyć Bentza wszystkimi zbrodniami, do których doszło w Los Angeles i okolicach w ciągu ostatniego tygodnia. – Mówię tylko – grzmiał, gdy Hayes spotkał go w toalecie – że gdyby tu nie przyjechał, co najmniej pięć osób żyłoby do dzisiaj. – Zapiął rozporek, podszedł do umywalki. – Zapytaj krewnych Mcintyre, Newell, Esperanzo i sióstr Springer. – To nie są gliniarze, rozumują inaczej. – Och, dodaj jeszcze Donovana Caldwella, Alana Graya i nawet Bonitę Unsel. Rozmawiałem z nimi i wiesz co? Wszyscy uważają, że to Bentz. Hayes pokręcił głową. – To nie są policjanci. – Unsel tak. – I ma żal do Bentza. Byli kiedyś razem. – Też mi problem. Bentz był swego czasu niezłym casanową. Złamał wiele serc w wydziale. – Ze złośliwym uśmiechem dodał: – Nawet twoja dziewczyna z nim romansowała. Hayes się tego spodziewał – cały Bledsoe. Zmienił temat. – Rozmawiałeś z Grayem? Bledsoe skinął głową. – Wrócił do Los Angeles, to znaczy do Marina del Rey, tam cumuje jego jacht. Nienawidzi Bentza. – Więc może go wrabia – podsunął Hayes. – Ma za dużo władzy i pieniędzy, by się przejmować takim zerem jak Bentz.