zaproszony - przypomniała sobie nagle Nancy.
- Potrzebne nam krzyże i woda święcona - dodał Jeremy. - Słusznie. Zadbam o to i w ogóle o wszystko, dzięki czemu będziecie mogli spać spokojnie. - Ja już chyba nigdy nie zasnę - odparł głucho Jeremy, zaś Jessica uścisnęła jego dłoń. - Gdybym mogła coś zrobić, żeby było ci lżej... Ale żałoba jest konieczna, musisz przejść wszystkie jej stadia i żyć dalej. Pomyśl o ludziach, którzy cię kochają, pomyśl, że cierpieliby tak samo, jak ty teraz... Musisz żyć, Jeremy. Westchnął. - Oczywiście, że chcę żyć. To chyba instynkt, prawda? O, tak, miał absolutną rację. Instynkt przeżycia był potężną siłą. Dowieziono pizzę, zabrali się za jedzenie. W połowie kęsa Jeremy zaczął płakać. Nancy objęła go, Jessica siedziała w milczeniu, serce jej się krajało, gdy widziała jego cierpienie. I jego strach. Chwilowo niewiele mógł zrobić, właściwie mógł tylko być sfrustrowany. Jessica, blada i wstrząśnięta, wybiegła z domu, ledwie Bryan skończył opowiadać. Pozostało mu czekać, więc czekał przez całe rano, południe i popołudnie, obserwując niebo. Wreszcie zaczęło się zmierzchać. RS 146 Sprawdził wcześniej, kiedy zmieniają się pielęgniarki, w Internecie znalazł kserokopię planu szpitala z naniesionym opisem, gdzie się co znajduje. Pojechał do szpitala i skierował się do kantyny, gdzie spędził trochę czasu, udając, że czyta gazetę, a jego cierpliwość w końcu się opłaciła, gdyż jeden z młodych sanitariuszy przez nieuwagę zostawił na tacy swoją kartę magnetyczną. Przy jej pomocy Bryan mógł wejść do szatni, gdzie wybrał sobie kitel z jak najbardziej amerykańskim nazwiskiem, ponieważ raczej nie wyglądał na Skandynawa o nazwisku Gustafson, czy na południowca Garcię. Oczywiście w Ameryce nigdy nic nie wiadomo, ale wolał nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Przemaszerował przez szpitalne korytarze z całkowitą pewnością siebie, znalazł odpowiednią klatkę schodową i dotarł do kostnicy. Zimno, ponuro. Postęp technologiczny w niczym nie zmienił charakteru tego miejsca. W przedsionku znajdował się tylko młody laborant, który siedział przy biurku pogrążony w lekturze książki science-fiction. Na jego kitlu widniało nazwisko David Hayes. Kiedy Bryan wszedł, na moment podniósł wzrok, potem znów zerknął na książkę, jakby koniecznie chciał doczytać zdanie, zreflektował się i z zakłopotaną miną spojrzał na Bryana. - Przepraszam. - Nie ma sprawy. - Dziękuję, Dobry wieczór, doktorze... - Rzut oka na naszywkę. - MacDonald. - Dobry wieczór. Potrzebuję obejrzeć jedno z ciał przywiezionych dzisiaj. - Tego zabitego w strzelaninie? RS 147 - Nie, dziewczynę, która zachorowała w Europie. - Drugie drzwi po lewej. Wszystkie zwłoki są dokładnie oznaczone. - Dziękuję. Bryan wszedł do pomieszczenia, którego szukał, gdy nagle światło