Klara odwróciła się i zamarła na widok Bryce'a.
- Czy to prawda, że odeszłaś z agencji? - spytał. Skinęła głową, bo nie była w stanie mówić. - Dlaczego? - Nie mogłam dłużej tam pracować. Patrzyłam na broń w kaburze i wiedziałam, że należy do dawnej Klary. Tej, która pojawiła się w twoim domu, ale nie tej, która z niego wyszła. Bryce nie mógł oderwać od niej oczu. Ostatni tydzień był dla niego okropny. Wydawało mu się, że tonie, a teraz wydostał się na powierzchnię. Wystarczyło, iż spojrzał na tę dziewczynę, by zaraz zaczął oddychać. - Przepraszam, że cię zwiodłam, lecz musiałam... - Wiem. Zajęło mi to trochę czasu, ale wreszcie zrozumiałem, że w ten sposób nas chroniłaś. Ja też popełniłem kilka błędów. Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy z tego, co przeżyłem z tobą w Hong Kongu, póki cię nie straciłem. Po drugie, zrobiłem głupstwo, gdy w zeszłym tygodniu skłoniłem cię do odejścia. Zachowałem się jak głupiec - przyznał, podchodząc bliżej. - Nie, byłeś tylko... - Zrobiłem to, czego się obawiałaś. Kiedy okazałaś mi w końcu zaufanie, zawiodłem cię. Lecz kiedy odkryłem, kim jesteś, pomyślałem, że mnie nie potrzebujesz. Że razem z Karoliną byliśmy tylko częścią twojej pracy. - Och, nie! - Jesteś niezwykłą kobietą. Obawiałem się, że na ciebie nie zasługuję. Wiem, jakie życie prowadziłaś. Czy mogę ofiarować ci więcej? - Już ofiarowałeś. Rzuciłeś linę kobiecie, która tonęła. Była samotna, zapomniała, jak wygląda prawdziwe życie i miłość. - Nie mogę ci dać niczego nadzwyczajnego. - Wcale tego nie chcę - powiedziała z nadzieją w głosie. - To, co proponuję, jest aż do bólu normalne. Wystarczy ci? Skinęła głową, bo coś dławiło ją w gardle, nie pozwalając mówić. Bryce zanurzył ręce w jej włosach. - Kocham cię - powiedział. - Bardzo za tobą tęskniłem. Nie dbam o to, co robiłaś wcześniej. Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz, byłeś w końcu została panią Ashland. - Ja też cię kocham - wyszeptała Klara. - To wróć ze mną do domu i zostań moją żoną. - Dobrze. Bryce gorąco pocałował Klarę, uświadamiając sobie, że odzyskał ją na całe życie. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie naprawdę będą razem. - Hej, ktoś jeszcze chce się nacieszyć Klarą - powiedziała Kat, zbliżając się z Karoliną w ramionach. Dziecko wyciągnęło rączki do dziewczyny i zawołało: - Mama! Kat postawiła je na podłodze, więc podreptało do Klary, a ona zamknęła w objęciach swoją córeczkę. Pomyślała, że normalne życie ma smak raju. EPILOG Pięć lat później - Och, tajny agent nigdy nie wszedłby do takiego budynku - zauważyła Klara, oglądając film w telewizji i podjadając prażoną kukurydzę. - Naprawdę, mamusiu? - spytała Karolina. - Oczywiście, kochanie. Zobacz, wejdzie z prawej strony i... - Zepsujesz nam cały efekt - zauważył Bryce, więc podała mu kukurydzę, by się nie denerwował. - A kto w zeszłym tygodniu zepsuł oglądanie „Na linii ognia"? Bryce uśmiechnął się przepraszająco, odstawił naczynie z kukurydzą i objął żonę, a potem pogładził jej zaokrąglony brzuch. - Oto, co dostałaś za to, że jesteś tajną agentką - szepnął. - Wolę być twoją zwyczajną starą żoną - zażartowała. - Nigdy nie będziesz zwyczajna - zapewnił, całując ją czule. Ciągle gładził jej brzuch. Nie mógł doczekać się ich dziecka. Pragnął, by miało rysy twarzy Klary. - Kocham cię - powiedziała cicho. - Ja ciebie bardziej. Karolina ułożyła się przy nich na łóżku. Bryce spojrzał na obie swoje kobiety, poprawił poduszkę i pomyślał, że życie nie może być lepsze. Splinder Erica ZAKAZANY OWOC Przełożyła: Klaryssa Słowiczanka „KB” PROLOG Vacheńe, Luizjana, 1959 Hope Pierron siedziała przy oknie swojej sypialni na drugim piętrze i spoglądała na leniwy nurt Missisipi. Uśmiechnęła się do siebie. Podniecona i zdenerwowana, panowała w pełni nad swoimi odczuciami. Całe życie czekała na ten dzień. Kiedy wreszcie nadszedł, nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd, wiedziała, że musi zachować ziiriną krew. Przycisnęła dłoń do rozgrzanej słońcem szyby. Miała ochotę wypchnąć ją, wydostać się, uciec precz, ku wolności. Ile razy w ciągu czternastu lat zamknięcia w tym domu z czerwonej cegły ogarniało ją podobne pragnienie? Przemienić się w ptaka, rozwinąć skrzydła, odlecieć. Od dzisiaj nie będzie musiała tęsknić za skrzydłami. Dzisiejszy dzień przyniesie jej wolność. Wolność i wyzwolenie od stygmatu grzechu. Od matki i ludzi, którzy ją otaczali. Dzisiaj urodzi się na nowo. Przymknęła powieki. Myślała o przyszłości, ale przed oczami przesuwały się obrazy z przeszłości, z lat spędzonych w znienawidzonym domu z czerwonej cegły. Zbudowany w 1917 roku Pierron House przy River Road był jednym z przejawów kultury południowej Luizjany. Jej babka Camellia, pierwsza madame Pierron, przeniosła się tutaj z córką i dziewczętami na krótko po likwidacji Storyville, dawnej nowoorleańskiej dzielnicy uciech. O dziwo, nikt nie protestował, nikt się nie obruszał, nawet wtedy gdy w domu zaczęli pojawiać się mężczyźni. Po prostu akceptowano istnienie przybytku, tak jak akceptowano sierpniowe upały i moskity - z pełną rezygnacji niechęcią i uprzejmym lekceważeniem. Tego zresztą można było się spodziewać w Luizjanie, gdzie jedzenie, picie i inne potrzeby ciała stanowiły element tego samego powszedniego obrządku, co msza i spowiedź. Luizjańczycy przyjmowali brzemię pokutne z taką samą joie de vivre, z jaką odnosili się do rozmaitych przyjemności życia, jedno i drugie pojmowali w bardzo specyficzny, sobie tylko właściwy sposób. Pierron House był dla nich zarówno symbolem pokuty, jak i rozkoszy.