– Przez ciebie zginęły dwie kobiety. Coś błysnęło w jej oczach. Cofnęła się.
– Co? Zginęły? Nie. – Shana McIntyre zamordowana we własnym basenie. Słyszałaś o tym, prawda? Wydawała się naprawdę wstrząśnięta. – Myśli pan, że ja... ? Boże, nie. Nie miałam z tym nic wspólnego. – ALorraine Newell? Pamiętasz ją? Patrzyła na niego pustym wzrokiem, jakby nigdy o niej nie słyszała. – Ona także nie żyje. Oberwała wczoraj kulkę w głowę. Zaraz po tym, jak do mnie zadzwoniła. Widziała cię wczoraj, pewnie na krótko przed tym, jak ją zastrzeliłaś. Traciła pewność siebie. – Nic o tym nie wiem. Jej dolna warga drżała bardzo przekonywająco, ale wiedział już, że dobra z niej aktorka. – Pojedziemy teraz do miasta. – Co? – Sporo osób chce z tobą pogadać. Policjanci. Na chwilę zamknęła oczy. – Posłuchaj, RJ, ja... – Dlaczego tak mnie nazywasz? Uśmiech zniknął i na chwilę znowu stalą się Jennifer. – Bo zawsze cię tak nazywałam, nie pamiętasz? Prawie się nabrał na ten numer. Prawie. Ale nie tym razem. – Naprawdę nadal chcesz mi wmówić, że jesteś nią? – zapytał z niedowierzaniem, że nadal usiłowała mydlić mu oczy. – Dlaczego to robisz? Dlaczego mnie nękasz? Czego chcesz? Dlaczego byłaś u mnie w domu? – Zazwyczaj milczący, pozwala! podejrzanym gadać bez ładu i składu, ale teraz nie mógł powstrzymać pytań cisnących się na usta. W końcu dręczyły go od dawna. – U ciebie w domu? – Nie pamiętasz? Domek pod Nowym Orleanem? – Co? – I szpital.. Stałaś tam, w progu. Kiedy się ocknąłem ze śpiączki. I na molo w Santa Monica. I jeszcze w starym zajeździe w San Juan Capistrano. Milczała. Stadko gołębi usiadło na chodniku za jej samochodem. Bentz patrzył, jak zbierają okruchy i wzbijają się w powietrze, gdy nadjechał kolejny samochód. Nie odpowiadała. Zacisnął pięści. – Dzwoniłaś do mnie, do mojej żony, i jesteś wplątana w dwa morderstwa. Dość tego. Jedziemy na posterunek. – Sięgnął do kieszeni po kluczyki do jej wozu. – Wsiadaj. Ja prowadzę. – Chwileczkę. – Coś ci się nie podoba, Jennifer? – Ja... – Odwróciła wzrok, wpatrywała się w dal, w przednie szyby samochodów lśniące w ostrym słońcu. Czy może jej zaufać? Nigdy! Ale ma tyle pytań... – Dobrze. Musimy porozmawiać. – Coś takiego. – Podniósł dłoń z kluczykami. Serce waliło mu jak młot, w głowie kłębiły się setki myśli, nerwy dygotały. Jezus, ależ podobna do Jennifer. Nawet pachnie jak ona, chodzi jak ona, kpi sobie z niego, jak ona. – Więc gadaj. Nad ich głowami zahuczał samolot, hałas silnika przecinał błękit nieba. – Nie tutaj. – Mnie tam tutaj odpowiada. A jeszcze lepiej będzie na posterunku. – Myślałam o czymś bardziej... intymnym. – Chyba żartujesz. – Może Point Fermin? – zaproponowała i uśmiechnęła się lekko. Poczuł ukłucie w sercu. Jak zawsze. – Dlaczego akurat tam? – zapytał, choć znał odpowiedź. Jeździli tam z Jennifer, aż za starą latarnię morską. Wiele godzin spędzili, spacerując po zacienionych trawnikach. Wyszukiwali ustronne zakątki w barwnych ogrodach.