Idąc do pokoju, który dzieliły z Trishą, zabrała z półki wspólne ciężarki. Znalazła
skrawek przestrzeni na dywaniku między swoim niepościelonym łóżkiem i toaletką koleżanki i zaczęła ćwiczyć mięśnie ramion w takt piosenki Fergie. Nie będzie miała firanek na ramionach. O nie. Choćby musiała robić po tysiąc pompek w wieku osiemdziesięciu lat. Osiemdziesiątka. Jezu. Za sześćdziesiąt lat. Za pięćdziesiąt dziewięć od dzisiaj! Powtórzenia przychodziły łatwo. Zamknęła oczy. Zmieniła się piosenka i nastrój. Zagubiła się w rytmicznym przeboju Justina Timberlake’a, potem Maroon 5... Jeszcze jedna seria. Teraz dopiero poczuła mięśnie ramion. Dawaj, dawaj, poganiała się. Muzyka dudniła jej w głowie. Dasz radę. Dyszała ciężko, spociła się. Kiedy ramiona pękały z bólu, ułożyła się na podłodze i zaczęła ćwiczyć mięśnie ud. Wydawało jej się, że słyszy, jak ktoś wchodzi, więc przekrzykując długi gitarowy riff i pulsowanie basów, zawołała: – Jestem tutaj! Ćwiczyła, ociekając potem, a sforsowane mięśnie drżały z wysiłku. Wykonała zaplanowaną liczbę serii i wstała. Brawo! Wzięła ręcznik i wróciła do saloniku, gdzie nadal ryczała muzyka. Czas się porozciągać. Zresztą niech Trisha albo Kim złożą jej życzenia! Ale na kanapie, którą Kim wypatrzyła na wyprzedaży, nie siedziała żadna z nich. Nie prażyły kukurydzy w kuchni, nie gotowały zupki z proszku. Dziwne. Przecież słyszała, jak wracały... Otarła pot z czoła i zajrzała do pokoju Kim. Pusty. Trzask! Dziwny odgłos. Stłumiony. IPod się zaciął? Wyszła z pokoju Kim, zamknęła za sobą drzwi, wróciła do saloniku. Po drodze wyczuła w powietrzu zapach dymu papierosowego. Nic wielkiego. Wszyscy palą. Trzask! Za jej plecami? W korytarzu? Przeszył ją strach. – Kim? Odwróciwszy się w ułamku sekundy, zobaczyła, że drzwi, które przed chwilą sama zamknęła, drzwi do pokoju Kim, stają otworem, a w ciemnym holu czai się postać. Ktoś, kogo jeszcze przed chwilą tam nie było. – Hej! Co ty sobie... – Słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła pas w jego dłoniach. – Boże! Zaczęła wrzeszczeć, ale napastnik błyskawicznie znalazł się przy niej. Zarzucił jej pętlę na szyję i zaciągnął mocno, odcinając dopływ powietrza, tłumiąc krzyk. O Boże! Chce ją skrzywdzić! Zgwałcić! Zabić! Zrobiło jej się niedobrze ze strachu. Szarpała się i kopała, trafiła go, usłyszała, jak syknął z bólu. I dobrze! Spróbowała jeszcze raz, ale szarpnął nią w bok i zacisnął pętlę. Jej płuca przeszył płomień bólu. To niemożliwe, pomyślała oszołomiona. Kaszlała i dyszała. Omdlenie będzie lepsze. Nie. ‘ Nie poddawaj się! Walcz! O Boże, ból... nie mogę oddychać! Pomocy! Nich ktoś mi pomoże! Przestała walczyć, obiema dłońmi usiłowała poluzować pętlę. Jej palce szarpały skórę na szyi. Głęboko. Za późno.