Oczywiście - dodał - możesz zostać i patrzeć, jeśli zechcesz. - Cisnął niedbale kamizelkę na

  • Alojzy

Oczywiście - dodał - możesz zostać i patrzeć, jeśli zechcesz. - Cisnął niedbale kamizelkę na

05 February 2023 by Alojzy

drewniany stojak do ręczników i uśmiechnął się do niej. Czy rzeczywiście będzie musiała to zrobić? Nie było sposobu, żeby się teraz wykręcić. Poza tym w miarę jak się rozbierał, była coraz mniej pewna, że naprawdę chciałaby zrezygnować ze wspólnie spędzonej nocy. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, próbując nie wyglądać na zaskoczoną i niewinną. Głos pani Whithorn rozbrzmiewał jej w uszach, groził ogniem piekielnym i siarką, ale Becky nie potrafiła oderwać oczu od cienkiej bielizny, która uwydatniała każdy szczegół jego budowy Aleca. Był jeszcze przystojniejszy, niż myślała. Widziała jego kształtne stopy na perskim dywanie. Zrzucił z ramion czarne szelki i zaczął ściągać koszulę przez głowę. Zamarła na widok gry jego muskułów. Nie, on nie był aniołem, tylko prawdziwym greckim bóstwem. Żaden anioł nie wzbudziłby w niej takich myśli! Gorączkowo upiła trochę wina, myśląc, że powinna wyjść z pokoju. Dobry Boże, czy wszyscy mężczyźni są tak hojnie obdarzeni przez naturę? Odwrócił się wprawdzie, udając skromność, ale gdy ściągnął spodnie, Becky napiła się wina po raz drugi. - Co się stało? - spytał, gdy się zakrztusiła. Spojrzał na nią, nagi i najzupełniej swobodny. Pokręciła głową bez słowa. - Może klepnąć cię w plecy? - spytał. - Nie trzeba - wyjąkała w końcu. - Wszystko w porządku. - Na pewno? - Daję słowo! - jęknęła, a potem okręciła się wkoło i wybiegła z pośpiechem. Zdziwiło go to, ale po chwili roześmiał się głośno. - Spłoszyłaś się, kochanie? - Oj, przestań! - zawołała z daleka. - Myślisz, że droczyłbym się z tobą naumyślnie? Przenigdy! Próbowała odpowiedzieć coś gniewnie, ale w jakiś dziwny sposób nie umiała powstrzymać się od śmiechu. 3 Gdy Becky weszła do salonu, natychmiast poczuła apetyczne zapachy rozchodzące się z koszyka. Zdjęła z niego firmową serwetkę i wyjmowała po kolei - z okrzykami zachwytu - chleb, spory kawał cheddara, plastry zimnego mięsa, zawinięte w cieniutką gazę, przecieraną zupę, ciepły jeszcze pudding, dwa ciastka z morelami, truskawki, a nawet butelkę szampana. Kusiło ją, żeby zacząć jeść, nie czekając na Aleca, ale uznała, że byłoby to w niewybaczalnie złym guście. Z najwyższym wysiłkiem pohamowała głód i postanowiła rozejrzeć się dokoła. Ze świecznikiem w ręce okrążyła pokój, podziwiając obrazy starych mistrzów, greckie urny i empirową kanapę krytą atłasem w paski. Zajrzała też do bawialni, ale gdy uchyliła podwójne drzwi, cofnęła się pospiesznie. Ziało tam pustką. Nie było mebli, tylko goły parkiet i pusty gzyms do zawieszania obrazów. Kiedy uważniej przyjrzała się salonowi, dostrzegła puste miejsca, które powinny były zajmować smukłe meble z nóżkami zakończonymi na kształt zwierzęcych łapek. Na ścianach widniały jaśniejsze prostokąty po obrazach, które zapewne sprzedano, by właściciel mógł wydostać się z tarapatów finansowych, o których wspominał. Przypomniała sobie, co mówił o zyskaniu i utracie fortuny. Poczuła współczucie, zdając sobie sprawę, że Alec robił, co mógł, byle zachować pozory godności. Coś ją zaniepokoiło. Skoro miał finansowe trudności... A jeśli znajdzie Różę Indry w szufladzie komódki? Już miała biec z powrotem do gotowalni, ale nagle zdecydowała, że może mu zaufać. Sądząc z jego wytwornego mieszkania, potrafiłby ocenić wartość kamienia i określić, czy byłaby w stanie odkupić swój dom. Nie mogła się jednak zdecydować. Właśnie wtedy Alec wynurzył się z gotowalni. - Myślałem, że już zasiadłaś do kolacji. Miał na sobie luźne spodnie z naturalnego lnu, podobne, jak na ironię, do kozackich hajdawerów. - Ja... ja czekałam na ciebie. - Zerknęła na niego podejrzliwie, lecz niewinne spojrzenie mówiło wyraźnie, że nie znalazł rubinu. Dzięki Bogu. - Nie musisz się ze mną dzielić jedzeniem, jest dla ciebie. - Nigdy bym tego wszystkiego sama nie zjadła.

Posted in: Bez kategorii Tagged: chodakowska pytanie na śniadanie, chiński znak smoka, nowa fryzura chylinskiej,

Najczęściej czytane:

zmartwień. Musiał jak najszybciej wracać do Europy. ...

Panna Dexter była tak pogrążona w bólu, że z pewnością nie miała głowy do podpisywania czegokolwiek. Rzeczy¬wiście, powinien dać jej czas na ochłoniecie, ale czasu aku¬rat nie miał. W grę wchodziło bezpieczeństwo i przyszłość jego kraju oraz dziedzictwo Henry'ego. I jego własna wolność. - Wystarczy jeden pani podpis - powtórzył, ruszając w stronę samochodu. - Dokumenty mam ze sobą, to kwe¬stia paru minut. Tammy nawet nie drgnęła. ... [Read more...]

wiedział, że udaje. - Chodzi o tę dzisiejszą sprawę. - To był pracowity dzień. Którą konkretnie masz na myśli? - Oczywiście spotkanie w biurze szeryfa. Jak sądzisz, aresztują mnie? - Nie. - Nie podobało mi się w więzieniu, Beck. Poprzednim razem Huff wpłacił za mnie kaucję i byłem wolny w ciągu kilku godzin, ale nie jest to miejsce, w którym chciałbym spędzić choćby pięć minut. - Nie aresztują cię. Nie mają jeszcze wystarczających dowodów. - Jeszcze? - Chris odwrócił się gwałtownie. - To ty mi powiedz, czy znajdą coś więcej, Chris. Muszę to wiedzieć. Czarne oczy Chrisa zabłysły złowrogo. - Jeżeli nawet mój własny prawnik mi nie ufa, to kto mi uwierzy? - Ufam ci, ale musisz przyznać, że w tej chwili twoja sytuacja nie wygląda ciekawie. Chris rozluźnił się nieco. - To prawda. Myślałem o tym bardzo długo i doszedłem do wniosku... że ktoś próbuje mnie wrobić - dodał po chwili milczenia. - Ktoś chce cię wrobić? - Powiedziałeś to dość sceptycznym tonem. - To dlatego, że wątpię w twoją teorię. Chris usiadł na krześle i pochylił się ku Beckowi. - Pomyśl tylko - powiedział. - Z powodu procesu Iversona, która wciąż jeszcze figuruje w spisie jako niezamknięta sprawa zaginięcia i możliwego zabójstwa, jestem idealnym kandydatem do wrobienia w morderstwo. - Wrobienia przez kogo? - Klapsa Watkinsa. - Klapsa Watkinsa? - roześmiał się Beck. - Posłuchaj mnie - rzucił niecierpliwie Chris. - Watkins nienawidzi Hoyle'ów. Ciebie też, swoją drogą. Wykopał topór wojenny. - Z powodu bitki barowej, która miała miejsce trzy lata temu? - Tyle że on nie zapomniał o sprawie. Powiedziałeś Huffowi, że wspominał o tym podczas waszego spotkania wczoraj wieczorem. - W porządku, ale... - To nie wszystko. Kierowany przeczuciem, poprosiłem sekretarkę Danny'ego o sprawdzenie podań o pracę, które przyszły do niego w ciągu ostatnich kilku tygodni, i zgadnij, co się okazało? - Z kieszeni spodni wyciągnął złożoną kartkę papieru i pomachał nią w kierunku Becka. - Klaps Watkins ubiegał się o posadę u nas. - Złożył podanie o przyjęcie do pracy w odlewni? - Danny odrzucił jego prośbę. Kolejny powód, dla którego Klaps nienawidzi Hoyle'ów. - Wystarczająco, żeby zamordować Danny'ego? - Taki facet jak on nie potrzebuje specjalnej zachęty, - Przypuszczam, że to możliwe - mruknął Beck z zamyśleniem. - Na pewno warto się temu przyjrzeć. - Wspominałeś o tym Rudemu? - Jeszcze nie. To odrzucone podanie zobaczyłem tuż przed tym, jak Huff dostał zawału. Nie ...

miałem okazji, by porozmawiać o tym z kimkolwiek. Beck myślał przez chwilę, a potem potrząsnął głową. - Jest z tym mały problem, Chris. - Jaki? - W jaki sposób Watkins sprowadził Danny'ego do domku rybackiego? Chris zastanawiał się nad odpowiedzią przez kilka minut, zanim przyznał, że nie wie. - Ale to podstępny gnój, poza tym przeszedł trzyletni „trening" w więzieniu. - Spojrzał w kierunku drzwi, widząc wychodzącą właśnie z oddziału Sayre. - Porozmawiamy o tym później. Obaj wstali, gdy Sayre weszła do poczekalni. - Wszystko z nim w porządku - rzekła. - Nie zamierza się wybrać na tamten świat. - Dlaczego więc tak bardzo chciał cię zobaczyć? - Nie ma powodów do obaw, Chris. Nie zmienił testamentu i nie zrobił ze mnie swojego nowego, jedynego spadkobiercy, jeżeli tym się martwisz. Przywołał mnie tutaj wyłącznie ku swej własnej uciesze. Beck, czy mógłbyś pójść do samochodu i otworzyć go, bo chcę zabrać swój bagaż? - Zamierzasz odlecieć dziś wieczorem? - Odesłałam odrzutowiec, ponieważ nie wiedziałam, kiedy będę mogła wyjechać. Mam jednak nadzieję, że samochód, który wypożyczyłam... O co chodzi? - spytała, gdy Beck zaczął kręcić głową. - Ktoś go już odebrał. Pozwoliłem sobie zadzwonić w twoim imieniu, żeby to sprawdzić. - Nie szkodzi. I tak zamierzałam spędzić tę noc w The Lodge. Jutro wynajmę nowy wóz. Beck zaoferował, że podwiezie ją do hotelu, ale odmówiła. - Wezmę taksówkę. Chris poinformował ją, że jedyna firma taksówkarska, którą miało Destiny, już nie funkcjonuje. - Splajtowała całe lata temu. Beck widział wyraźnie, że Sayre chciała się jak najszybciej pozbyć ich towarzystwa i zirytowały ją przeszkody stojące na drodze. - No dobrze - powiedziała z rezygnacją. - Jeśli to nie kłopot, będę wdzięczna za podwiezienie do motelu. - Jasne. Chris, zostajesz tutaj? - Zaczekam, aż doktor Caroe wróci z obchodu. Jeżeli uzna, że Huffowi nie grozi nic poważnego, pojadę do domu. Ustalili, że będą trzymać w pogotowiu telefony komórkowe, na wypadek, gdyby Chris musiał powiadomić Becka o stanie zdrowia Huffa, po czym się pożegnali. W drodze na parter Beck zapytał Sayre o kondycję Huffa. - Jeżeli złośliwość jest miarą długowieczności, Huff przeżyje nas wszystkich - odparła i pchnęła obrotowe drzwi wyjściowe. Na zewnątrz Beck chciał podjąć konwersację, ale z jej gestów i postawy wywnioskował, że lepiej zostawić to na później. - Wyglądasz na zmęczoną - rzekł, pomagając jej wsiąść do pikapu. - Spotkania z Huffem zawsze mnie wykańczają. Obszedł samochód i wsiadł do środka. Przekręcając kluczyk w stacyjce, przeprosił za upał w kabinie. - Powinienem zostawić uchylone okno. - Nie szkodzi. - Sayre odchyliła głowę na oparcie i zamknęła oczy. - Kiedy w lipcu w San Francisco robi się dziesięć stopni Celsjusza, tęsknię za prawdziwym latem. Właściwie to lubię żar. - Tak mi się właśnie zdawało. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Ich spojrzenia skrzyżowały się, podnosząc temperaturę w szoferce. Przynajmniej Beckowi tak się zdawało. Półleżąc na siedzeniu, Sayre wydawała się bezbronna i bardzo kobieca. Cieniutkie pasemka włosów okalające twarz poskręcały się, nadając jej twarzy delikatność, której dziewczyna tak się starała wyprzeć. Policzki miała zaróżowione i Beck znów pomyślał, że jej skóra jest zapewne gorąca w dotyku. Bardzo pragnął się o tym przekonać, ale nie zaryzykował w obawie, że jeśli ją dotknie, zakłóci tę delikatną równowagę między nimi i to na swoją niekorzyść. - Głodna? - spytał zamiast tego. Uniosła głowę z oparcia i spojrzała na niego z niezrozumieniem. - Słucham? - Jesteś głodna? - Och - delikatnie potrząsnęła głową. - Nie. - Założę się, że tak Wpatrywał się w nią przez kilka chwil, zanim wrzucił bieg. Opuszczając szpitalny parking, skierował się nie do motelu, lecz w przeciwną stronę. - The Lodge jest po drugiej stronie miasta - zauważyła Sayre. - Zaufaj mi. - Nie ma mowy. W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się szeroko. Sayre nie powiedziała nic więcej, co Beck odebrał za zgodę na swój plan. Tuż za rogatkami miasta skręcił z głównej szosy na pełną kolein żwirowaną drogę prowadzącą przez gęsty las. Ścieżka kończyła się ślepo na sztucznie podwyższonym brzegu rozlewiska. Obok małego, jakby chylącego się ku ruinie domku stało zaparkowanych kilka samochodów. - Znasz to miejsce? - Sayre spojrzała na Becka. - Dlaczego jesteś taka zdziwiona? - Myślałam, że to sekret miejscowych. - Nie jestem tu obcy. Mały zajazd, w którym teraz serwowano owoce morza, prowadziła od lat trzydziestych ta sama rodzina; wtedy sprzedawano tu głównie nielegalnie pędzony bimber. Zajazd został zbudowany z falistej blachy, która już dawno padła ofiarą rdzy. Przechylał się widocznie na jedną stronę i miał tylko trzydzieści metrów długości. Całość pomieszczenia zajmowała kuchnia. Przez wąskie okno serwowano ostrygi w muszlach, zanurzone w czerwonym sosie tak ostrym, że od samego zapachu oczy zachodziły łzami, gęstą zupę gumbo zaprawianą file oraz etouffee z langusty, tak smakowite, że wszyscy wylizywali talerze do czysta. Można tu było dostać wszystko, od mięsa aligatora do peklowanego kopru, zazwyczaj obtaczane w panierce i smażone w głębokiej fryturze. Beck zamówił dla nich dwa kubki zupy gumbo i kanapki po'boy ze smażonymi krewetkami. Oczekując na zamówienie, podszedł do beczki z lodem stojącej z boku chałupy i zanurzywszy ręce w łupkach zmrożonej wody, wydobył dwie butelki piwa. Usunął kapsle otwieraczem przytwierdzonym brudnym sznurkiem do pobliskiego drzewa. - Jest zimne - ostrzegł Sayre, podając oszronioną butelkę. - Chcesz szklankę? - Obraziliby się za to. - Przytknęła butelkę do ust i pociągnęła łyk, jak specjalistka. Beck uśmiechnął się do niej. - Zarobiłaś właśnie kilka dodatkowych punktów. - Nie szukam twojej aprobaty. - Szkoda - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To coś bardzo specjalnego. Gdy zamówienie było gotowe, zanieśli papierowe łódki wypełnione jedzeniem na pobliski stolik skrywający się pod koronami zielonych dębów. Z najniższych gałęzi, pomiędzy brodami mchu hiszpańskiego zwisały sznury lampek choinkowych. Któryś z klientów włączył radio, dostrajając je do stacji grającej muzykę zydeco, co potęgowało nastrój miejsca. Najpierw zjedli gumbo. Potem Beck zaczął się przyglądać, jak Sayre odwija serwetkę, w którą była zawinięta kanapka. Bułka domowego wyrobu, gorąca, maślana, miękka wewnątrz, z chrupiącą skórką. Pomiędzy dwoma połówkami piętrzyły się tłuste, obtoczone w bułce tartej krewetki prosto z wrzącego oleju, liście sałaty i remulada. Wszystko to Sayre polała jeszcze sowicie sosem tabasco z butelki na stole. Odgryzła spory kęs. - Pyszne - mruknęła, przełykając. - W San Francisco mają niesamowitą kuchnię, ale to smakuje jak... - Jak co? - Jak dom. - Uśmiechnęła się z widocznym smutkiem i tęsknotą. Wpatrywał się w nią, jedząc. Wiedział, że Sayre to zauważyła. Czuła się niezręcznie, będąc w centrum jego uwagi, chociaż próbowała pokryć zmieszanie nonszalancją. Wreszcie zmarszczyła brwi i spytała: - Mam na twarzy sos albo coś w tym stylu? - Nie. - Więc dlaczego tak na mnie patrzysz? Spojrzeniem prowokował ją, by sama zgadła, ale nie podjęła wyzwania. Wrócili do jedzenia. Po jakimś czasie Beck zapytał: - Czy ty się kiedykolwiek pocisz? Spojrzała na niego i zamrugała, nie rozumiejąc: - Słucham? - Jest tu goręcej niż w samym piekle, nie ma wiatru, wilgotność powietrza sięga chyba dziewięćdziesięciu dziewięciu procent, połykasz sos z ostrej papryki niemal łyżkami, a mimo to zupełnie się nie pocisz. Twoja skóra nie jest ani trochę wilgotna. Jak to możliwe? - Ty też się nie pocisz. Beck otarł czoło rękawem i zademonstrował wilgotną plamkę. - Całe litry tego świństwa spływają mi po plecach i zbierają się wokół talii. - Była to oczywiście przesada, co wywołało szczery uśmiech Sayre. - Pocę się, chociaż rzadko - przyznała. - Muszę się naprawdę wysilić. - Ach, dobrze wiedzieć - odparł. - Zaczynałem już podejrzewać, że jesteś kosmitką i w ogóle nie masz gruczołów potowych. Gdy skończyli posiłek, Beck zgarnął śmieci i wrzucił do jednej z beczek po oleju, przekształconych w śmietnik. Wrócił do stolika, usiadł na blacie i oparł stopy na ławce obok Sayre. Zaczerpnął łyk piwa i spojrzał jej w oczy. - Masz coś przeciwko doktorowi Caroe? Ostrożnie odstawiła butelkę i serwetką pieczołowicie otarła jej powierzchnię z kropli wody. - Czy moja niechęć była aż tak widoczna? - Bardzo. Mając do wyboru, wymienić uścisk dłoni z doktorem albo pozostać w moich ramionach... - przerwał i zaczekał, aż popatrzy na niego - wolałaś nie podać dłoni doktorowi Caroe. Wiedząc, jak bardzo mnie nie lubisz, przyjmuję, że musisz nienawidzić tego człowieka. Sayre odwróciła głowę i spojrzała w kierunku grupki ludzi jedzących przy sąsiednim stoliku. ... [Read more...]

ziła, ponownie uważnie przyglądał się ...

swojemu odbiciu. Widząc siebie wciąż takim samym, uspokoił się i zaczął pić. Mały Książę siedział bez ruchu, aby nie spłoszyć ptaka. - Czy jesteś prawdziwy? - spytał Gołąb Podróżnik. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 pizzeria.sosnowiec.pl

WordPress Theme by ThemeTaste