nie wiem, o co.
- Mylisz się. Nie znam cię na tyle, żeby się z tobą sprzeczać. - Znowu zaczynasz? Jesteś uparta. - To jedna z moich największych zalet. - O której jest ten obiad? Victoria wytrzeszczyła oczy, zaskoczona nagłą zmianą tematu. Najwyraźniej nie chciał się z nią kłócić. Nie wiedziała, co o tym sądzić. - Muszę być u lady Nofton najdalej o pierwszej. Obiad zaczyna się o wpół do drugiej. - Domyślam się, że zaproszone są same kobiety? - Będzie również kilku dżentelmenów. Głównie liberałowie i społecznicy, ale trafiają się też duchowni. - Przychodzą ładne dziewczyny, takie jak ty, czy bezzębne stare panny? - Nie zwracam uwagi na wygląd moich przyjaciół - oświadczyła sucho. - Jeśli zamierzasz nawiązywać romanse, nie spodziewaj się, że będę przedstawiać ci kandydatki. Jego lekki uśmiech powstrzymał ją przed następną obraźliwą uwagą. Sinclair zapewne zdawał sobie sprawę, jak bardzo na nią działa, i świadomie wykorzystywał swój urok. Wziął z talerza truskawkę. - Przepraszam, ale po prostu byłem ciekawy, co odpowiesz. Chyba nabrałem złych manier. - Moja dawna nauczycielka, panna Grenville, mawiała, że najlepiej nie dawać powodu do przeprosin. - Zapamiętam, ale naprawdę nie chciałem cię obrazić. - Przyjmuję przeprosiny, mil... Sinclairze. - Więc mężczyźni też są dopuszczani do waszego grona? - Tak, chętnie ich widzimy. Dlaczego pytasz? - Pomyślałem sobie, że mógłbym ci towarzyszyć. Spojrzała na niego zdumiona. - Po co? Nachylił się ku niej. - Próbuję lepiej cię poznać. Odmówiłaś mi przyjemniejszego sposobu, więc jestem zmuszony chodzić na obiady charytatywne z klechami i torysami. Victoria się zarumieniła. - Twoje subtelne aluzje nie zachwieją moim postanowieniem. - W takim razie muszę spróbować innych metod. - Nim zdążyła zareagować, nakrył dłonią jej rękę. - Mogę ci towarzyszyć? - Zanudzisz się na śmierć, ale nowe doświadczenie może wyjdzie ci na dobre. Sinclair wstał od stołu. - Doskonale. Mam teraz pewną sprawę do załatwienia, ale niedługo wrócę. Skinęła głową i pogrążyła się w dociekaniach, dlaczego, u licha, jej mąż chce iść na obiad charytatywny. - Popołudnie zapowiada się interesująco - mruknęła do filiżanki. Kamerdyner chrząknął ze współczuciem albo tak się jej wydawało. Milo nikogo nie zabił.