- Nic takiego nie pomyślałam. Po prostu jestem zmęczona

  • Alojzy

- Nic takiego nie pomyślałam. Po prostu jestem zmęczona

16 May 2022 by Alojzy

i nie chcę, żeby się obudziła. - Bo to ja zawsze ją budzę, tak? - Ależ nie, skądże. - Wiedziała już, na co się zanosi. Miała ochotę udusić się za to, że nie trzymała gęby na kłódkę. - Bo zawsze ja i tylko ja jej dokuczam, tak? - Nie zaczynaj, Tony - powiedziała cicho Joanne. - Proszę cię. - Jeszcze niczego nie zacząłem. Wróciłem tylko do domu w dobrym nastroju, chociaż raz w całym moim popier-dolonym życiu! Był już w połowie schodów i Joanne wiedziała, że jest za późno, że teraz go nie powstrzyma. Chyba że rąbnęłaby go w głowę czymś naprawdę ciężkim i Bóg jej świadkiem, niejeden raz w ciągu ostatnich paru lat rozważała taką możliwość. Ale wykrztusiła z siebie tylko to jedno słowo: - Proszę. Ten raz okazał się najgorszy. Joanne nie pozostało nic innego, jak tylko owinąć córeczkę w koc i zawieźć ją prosto do szpitala, żeby sprawdzić, czy Tony zbyt mocno jej nie zranił. - Jesteś potworem - rzuciła mu w twarz przed wyjściem. - Nie mogłem nic poradzić - tłumaczył z pobladłą twarzą, chwiejąc się lekko przy ścianie koło drzwi. - Obudziła się i ledwie mnie zobaczyła, zaczęła... - Zamknij się, Tony - odparła, otwierając drzwi. - Nie chcę tego słuchać. - Ona mnie nienawidzi, Jo, mówiłem ci. - Idziemy, kochanie - powiedziała łagodnie do Iriny, niepokojąco cichej i bezwładnej w jej ramionach. - Przepraszam - rzekł Tony do jej pleców. - Tak mi przykro... - Idź do diabła, Tony. - Jak się czujesz, kochanie? - spytała Joanne, jadąc ostrożnie swoją fiestą w stronę szpitala Waltham General. - Dobrze, mamusiu. - Cichutki, smutny i wystraszony, ale dzielny głosik. - Tak mi przykro, Irino. Bardzo cię kocham, wiesz? - Ja też cię kocham, mamusiu. Joannę otarła łzy ręką, zagryzła wargi i skupiła się na prowadzeniu, wypatrując znaku szpitala. - Kochanie, posłuchaj, co ci teraz powiem. - Tak, mamusiu. - Lekarze i pielęgniarki w szpitalu na pewno cię zapytają, skąd masz te siniaki, tak? - Tak, mamusiu. - No więc zapamiętaj sobie: nie wolno ci powiedzieć nic o tatusiu... Irina, przypięta pasami w foteliku na tylnym siedzeniu, milczała. - Kochanie? Wszystko w porządku?

Posted in: Bez kategorii Tagged: fryzury na wesela dla dzieci, fryzura damska z grzywką, szare spodnie z czym łączyć,

Najczęściej czytane:

Brian westchnął. Będą potrzebowali dwóch ostatnich batoników,

żeby nie paść w drodze powrotnej. an43 ... [Read more...]

się nawet udawać, że jej wierzy. - To idiotyzm. Nawet jak na ciebie. - Ja... - Co? - Twarz Briga była tak blisko niej, że jego gorący oddech pachnący dymem, pieścił jej twarz. - Miałam zamiar jechać cię szukać. - Dotarło do niej, że cały czas go trzyma. Jej ręce spoczywały na ramionach chłopaka. Przysunął się bliżej, zmniejszając i tak niewielką odległość między nimi. - Mnie? - Żeby cię ostrzec. Przed Derrickiem. - Dam sobie radę z Derrickiem. - Mówiłam ci, że on... on ma broń. Brig przesunął dłonią po jej szyi. Cassidy poczuła mrowienie, gdy palce chłopaka dotknęły jej skóry. - Chciałaś mnie ochronić? - Jego głos był niski. I zmysłowy. - On jest niebezpieczny. Brig był tak blisko niej, że ledwie mogła oddychać. Słyszała bicie własnego serca. - Ja też. - Długim palcem zadarł jej brodę i pocałował ją. Jedna chwila wystarczyła, żeby Cassidy stopniała. Jego język przyparł szturm do jej ust, a ona chętnie je rozchyliła. Jak kwiat, który otwiera w słońcu kielich. Brig otoczył ją ramionami. Nogi się pod nią ugięły i prawie się rozpłynęła. Usta Briga były szorstkie, łakome i zachłanne. Było jej gorąco, strasznie gorąco, a ręce Briga tylko wzmagały ogień, który płonął pod jej skórą. Kochaj mnie, błagała w milczeniu. Proszę, Brig, kochaj mnie. Przywarła mocno do niego, chcąc więcej. Wiedziała, że tylko jego dotyk jest w stanie wzbudzić w niej pragnienie, które przyprawia ją o dreszcze. Niecierpliwie zdarł z niej bluzkę, a ona zajęła się guzikami jego koszuli. Jej piersi wyskoczyły ze stanika i ocierały się o jego owłosioną klatkę piersiową. - Cassidy - wyszeptał zdławionym głosem, jakby chciał przestać, ale nie mógł znaleźć w sobie tyle siły. Rozpiął jej biustonosz i piersi Cassidy znalazły się w jego spragnionych szorstkich dłoniach. - Cassidy, słodka, kochana Cassidy. Zaczął pieścić kciukami brodawki, które stwardniały i nabrzmiały. Krew w niej wrzała. Uklęknął i zaczął ją całować, a potem ukrył twarz w jej piersiach, przyciskając miękkie ciało do swoich policzków. Cassidy zaczęła odczuwać ból głęboko w środku. Z jej ust wydobył się jęk. Zmierzwiła jego włosy i przyciągnęła go bliżej do siebie. Jego gorący oddech dotknął brodawki. Brig ujął ją w usta. Cassidy miała nogi jak z waty. Całował ją, dotykał i obejmował jej pośladki. Ból przerodził się w nieodparte pragnienie, które wzbierało między jej nogami. Poczuła, że Brig odpina guzik jej szortów i usłyszała odgłos rozpinanego zamka, który chętnie poddał się jego rękom. Spodenki Cassidy opadły na ziemię. Brig ukrył twarz w jej łonie, drażniąc oddechem delikatną skórę. Dłońmi pieścił wewnętrzną stronę jej ud. - Pragnę cię - powiedział ochrypłym głosem. Jego wilgotne usta niosły ze sobą obietnicę. Czule dotykał jej jedwabistej skóry, a gorący oddech przenikał przez delikatną tkaninę majtek. Drżała w środku. Jej serce wyrywało się do niego. - Chcę cię, Brig. - Nie! Nie masz nawet pojęcia, czego chcesz. Ty masz... ty masz... Boże, ty masz dopiero szesnaście lat! - Kochaj się ze mną. - Ja... ja... nie mogę. - Oderwał od niej ręce i odchylił głowę, mrużąc oczy. Wzdrygnął się i wziął głęboki oddech, chcąc stłumić w sobie palące go pożądanie. - Przez Angie? - Co? Angie? - Otworzył szeroko oczy. - Nie... - Ugryzł się w język. - Nie? - Nie miała odwagi uwierzyć, że oparł się jej siostrze. Chciała dać mu siebie, swoje dziewictwo, swoją miłość, a na drodze stawała Angie. Łzy wstydu nabiegły jej do oczu. - Ona nie ma z tym nic wspólnego. - Ale przecież powiedziałeś, że ty i ona... - Skłamałem - przyznał się, niecierpliwym ruchem odgarniając włosy z twarzy. - Skłamałem. Żebyś dała mi spokój. - Ale widziałam was razem przy basenie... - Widziałaś to, co chciałaś widzieć. Rozpaczliwie pragnęła mu wierzyć. Z całej siły uchwyciła się tych słów. Osunęła się na kolana, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go, długo i namiętnie. - Nie rób tego, Cassidy - ostrzegł ją. ...

Nie przestała. Jej palce błądziły po umięśnionych ramionach Briga, zsuwając z nich koszulę, odsłaniając jego opięte skórą żebra. Mruknął, zaklął pod nosem i wziął ją w ramiona. Ich usta zwarły się w szaleńczym pocałunku. Opadli na podłogę pokrytą sianem. Nie było odwrotu, nie było strachu przed odmową. Wziął to, co dawała z taką ochotą. Jego ręce błądziły po jej piersiach, pieściły je, gniotły, składały ciche obietnice. Usta Briga przemierzały jej 71 skórę. Zakreślił językiem obszar pępka, przewracając ją na plecy. Zadrżała. Zaczęło w niej wzbierać gorące pragnienie. Jej skóra płonęła. Cassidy nie była w stanie myśleć o niczym poza tym, że nieodparcie pragnie, żeby ich ciała się złączyły. Zsunął z niej majtki i cisnął je w kąt. Potem zdjął buty i dżinsy. Całował jej uda, pośladki, a potem przesunął się wyżej. Jego oddech był gorący, język wilgotny, a usta uparte. Zamknęła oczy i poczuła, że ziemia zaczyna pod nią wirować, kiedy całował ją w najbardziej zakazanym miejscu. Między jej nogami zaczęło się rodzić ciepłe, wilgotne pragnienie. Brig się poruszał, przyprawiając ją o zawrót głowy. Cassidy wygięła się niecierpliwie. Pragnęła czegoś więcej, czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Oddychała nierówno i szeptała jego imię. Nagle znalazł się nad nią - nagi, gorący, twardy i spocony. Spojrzała mu prosto w błyszczące oczy. - Powiedz mi, żebym tego nie robił - błagał. Oddychał niepewnie. Zagryzł wargi. - Nie mogę. - Na miłość boską, Cassidy... - Brig, kocham cię. - Nie... Zawsze będę cię kochać. Jego twarz wykrzywiła się w męczarniach. - Cass... Nie mogę składać obietnic. Cholera. Powinni mnie za to zabić. Kolanem rozchylił jej nogi i poddał się pożądaniu, które widziała w nabrzmiałych żyłach na jego szyi. - Nie! - krzyknął, ale jego ciało robiło swoje. Zagłębił się w niej, przełamując barierę jej dzieciństwa, czyniąc z niej kobietę. - Nie! Nie! Nie! Na ułamek sekundy zaparło jej dech z bólu. Zrozumiała, że oddała mu nie tylko ciało, ale swoją dziewczęcość. Przywarła do niego. Poruszał się z początku wolno, doprowadzając ją do granicy wytrzymałości. Oddech wiązł jej w gardle. Jej umysł wirował niczym kalejdoskop. Oderwała biodra od ziemi, poddając się jego rytmowi. Pot stapiał ich ciała. Z ust Cassidy wychodziły jęki rozkoszy. Miała wrażenie, że świat kręci się coraz szybciej i szybciej. Nagle księżyc, słońce i gwiazdy nad stajnią rozprysnęły się w fontannę świateł, która zalała noc. Zadrżała, a on razem z nią. - Brig! Och, Brig! - krzyknęła, obejmując go i szepcząc głosem, który wydawał jej się obcy. Opadła wycieńczona na podłogę. - Cass... - Przeszedł go dreszcz. Opadł na nią, oddychając szybko i płytko. Ich pot zmieszał się. Brig objął ją opiekuńczo ramionami. Serce waliło mu jak oszalałe. Uniósł się na łokciach i wpatrywał się w nią umęczonymi oczami. Przełknął ślinę i odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Przez kilka sekund słyszała jedynie wycie wiatru, gwałtowne bicie własnego serca i krople deszczu, uderzające w dach i w ściany. Wtuliła się w Briga, opierając głowę na jego ramieniu. Jego mięśnie rozluźniły się. - O Boże, co ja zrobiłem? - Jego głos był szorstki. Czuł obrzydzenie do samego siebie. - Cholera! Niech to szlag! - Walił w podłogę wolną pięścią. - Brig...? Zachowywał się tak, jakby stało się coś złego, jakby był zły na samego siebie. Na nią. Wstał, chwycił swoje dżinsy i spojrzał na nią tak wrogo, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Nie. - W jego słowach słychać było niesmak. Ubrał się. - Nie zasługuję na to, żeby mnie zastrzelić. Powinni mnie powiesić za jaja. - Kopnął z wściekłości snop siana. - Cholera, gdzie ja miałem głowę? - Brig... - Byłaś dziewicą - rzucił oskarżycielsko, jakby to było grzechem. - Ja... oczywiście... ja nigdy... Wiedziałeś... - Tak, ale mnie to nie obchodziło. Boże drogi! Szesnastoletnia dziewica! - Odchylił głowę i wpatrywał się w krokwie. - Jestem idiotą, Cassidy. Cholernym idiotą. - Znowu kopnął, tym razem puste wiadro na wodę. Potoczyło się, z hukiem uderzając o ściany. Konie zarżały nerwowo. - Cholera, taki błąd! - Błąd? - wycedziła. Podniecenie opadło. Zamiast niego pojawił się wstyd. Znalazła koszulę i się nią przykryła. Mogła się nie wysilać, bo i tak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wyglądał przez okno, marszcząc czoło na widok burzy. - Cass, nie chciałem. - Możesz sobie gadać. - To znaczy, to znaczy, chciałem i nie chciałem. - Już lepiej - warknęła dotknięta. - Ale to był błąd. - Cały czas to powtarzasz. - Rozsadzała ją złość i wstyd. - Bo wiem. - Co wiesz? Uśmiechnął się chłodno, otrzepał koszulę z siana i wsunął ręce w rękawy. ... [Read more...]

73

Cassidy nie miała wyboru. Musiała zrobić to, co kazała jej matka. Serce waliło jej jak młotem, kiedy szły do domu. - Ojciec wrócił? - Nie. Był tylko Derrick, ale wyszedł. Żeby zastrzelić Briga. O, Boże, proszę cię, uratuj go. - A Rex się nie pokazał? - Nie. Kto by się teraz przejmował ojcem. Brigowi grozi niebezpieczeństwo! - Zakłamany gnojek! Wiesz, co zrobił? Zostawił mnie samiutką na przyjęciu u Caldwellów. Powiedział, że idzie sobie zapalić i odjechał. W całym moim życiu nikt mnie tak nie poniżył. - Otrząsnęła parasol na ganku, weszła do hallu i potknęła się na pierwszym stopniu. - Dobrze wiem, gdzie jest. Możesz mi wierzyć, że zrobię mu rano karczemną awanturę. A ty... - spojrzała na nią przez ramię - ...idź natychmiast do łóżka. Jest późno. Racja. A Derrick poluje na Briga. Dena zmrużyła podejrzliwie oczy. - Coś się stało? - Otworzyła torebkę i zaczęła szukać kluczyków. Pewnie, że się stało! Dłonie Cassidy były mokre od potu. - Nie... - No to idź spać. - Dena upuściła kluczyki. Schyliła się, żeby je podnieść. - Niedługo wrócę. - Mamo, nie możesz jechać w takim stanie. Za dużo wypiłaś i... - Nie kłóć się ze mną - Dena wyprostowała plecy. Starała się wyglądać na trzeźwą. - Gdzie jedziesz? - Znaleźć twojego ojca. - Dlaczego po prostu na niego nie poczekasz? - Jeżeli Dena pójdzie na górę i zaśnie głęboko, Cassidy będzie mogła wymknąć się z domu i pojechać za Brigiem. Twarz Deny spochmurniała. - Bo mam dosyć czekania. - Uśmiechnęła się smutno. - O wiele za długo czekałam na to, żeby twój ojciec zaczął się wobec mnie zachowywać właściwie. Chyba najwyższy czas, żeby się o tym dowiedział. - Wyprostowała się i chwyciła za klamkę. Kluczyki zabrzęczały jej w dłoni. - Nie czekaj na mnie, kochanie. Nie wiem, kiedy wrócę. - Mamo, nie! Nie możesz jechać w takim stanie... - Odejdź, Cassidy. Idź natychmiast na górę i połóż się. - Wyminęła córkę, która wyciągała rękę po kluczyki. Ulotniła się w mgnieniu oka. Cassidy nie traciła czasu. Wiedziała, co musi zrobić. Niezależnie od tego, jakie czekają ją konsekwencje. 10 Rex stał na deszczu i mrugając mocno powiekami, położył na grobie Lucretii jedną białą lilię. Miał łzy w oczach. Uświadomił sobie zbyt późno, że chyba za dużo wypił. Powinien uważać. Kiedy wypijał za dużo, zawsze były z tego kłopoty. Wpatrując się w nagrobek, zagryzł drżącą dolną wargę. Kocham cię, pomyślał. Zawsze cię kochałem. Ale nie był jej wierny. Nawet kiedy żyła. Głęboko w sercu wiedział, że Lucretia zabiła się z powodu jego niewierności. Miała godność i, chociaż nie chciała go w swoim łóżku, nie mogła znieść, że szukał sobie innych kobiet, z których większość nic dla niego nie znaczyła. Oprócz jednej. A teraz... Codziennie przeżywał męczarnie, gdy widział jak Angie zamienia się w kobietę tak bardzo podobną do matki. Czasami, gdy wchodziła do pokoju, zapierało mu dech w piersi, bo był pewien, że widzi pierwszą żonę albo ducha zmarłej żony w swojej córce. W tych bolesnych chwilach czas się cofał i Rex zapominał o rzeczywistości, a prawda mieszała się z fantazją. Chciał, o Boże, jak bardzo chciał, żeby ona naprawdę była jego ukochaną żoną. - Przebacz mi. - Zawsze szeptał te słowa, kładąc kwiaty na grobie Lucretii. - Zhańbiłem cię, postąpiłem okrutnie. Przyrzekam, że to się już nigdy nie powtórzy. Odkaszlnął i wrócił do samochodu. Zostawił Denę samą na przyjęciu. Myślała, że po prostu idzie się przejść i zapalić cygaro. Na pewno straciła poczucie czasu. Spojrzał na zegarek, wsiadł do lincolna i wyjechał przez otwartą bramę cmentarza. Wybuch wstrząsnął ziemią. Sunny poczuła go pod bosymi stopami, Zmroził ją strach. Padał deszcz, obmywając podjazd z kurzu. Zobaczyła pierwsze iskry. Płomienie wzbiły się ku zasnutemu ciemnymi chmurami niebu Prosperity niczym pociski w nocy. Jasne języki ognia wdzierały się coraz wyżej, dosięgając nieba. Deszcz i płomienie. Ogień i woda. Oparła się o ścianę baraku. Brig. Chase. Buddy. Wszyscy umrą. Wiedziała o tym. Wizje, które wyrywały ją ze snu przez kilka ostatnich miesięcy ułożyły się w całość. Nie myślała o tym, że jest w kapciach i w szlafroku. Wsiadła do samochodu. Może jeszcze nie jest za późno. Może uda jej się ocalić chociaż jednego syna. 74 - Pomóż mi - modliła się, włączając wsteczny bieg. - Pomóż mi, Boże. Ale wiedziała, że On jej nie wysłucha. Przez całe życie był głuchy na jej modlitwy. Kiedy wycofywała samochód z podjazdu, światło reflektorów zalało stary barak. Zobaczyła szyld nad drzwiami. Kołysał się na wietrze i kpił z niej wyblakłymi literami. Wróżenie z ręki. Karty tarota. Przepowiednie. W jej głowie dźwięczał śmiech i krzyki. Oddałaby swoje życie, żeby uratować swoich synów. - Weź mnie - modliła się, zawracając starym cadillakiem. - Weź mnie albo kogoś innego, ale oszczędź moich synów! Cassidy szła do stajni. Nagle w oddali rozległ się huk, tak głośny, że serce w niej zamarło. Ale teraz nie mogła się tym przejmować. Teraz musiała odnaleźć Briga. Po wyjściu Deny odczekała dwadzieścia minut. Gdy dochodziła do stajni, usłyszała w oddali pierwsze przenikliwe wycie syreny wzbudzające trwogę. Po chwili dołączył do niej sygnał innych samochodów. Serce tłukło jej się w piersiach. Brig. Derrick go dopadł. Pewnie leży zakrwawiony i umiera przez jej brata. Dlatego, że jej nie posłuchał. Dlatego, że go nie ocaliła. - O Boże, nie - wyszeptała. Założyła Remmingtonowi uprząż i wyprowadziła go ze stajni. Syreny wyły nieprzerwanie. Wyszła na wybieg. Źrebak się wyrywał. - Nie mam na to czasu - ostrzegła go. Podbiegła do płotu i dosiadła konia. Krople deszczu ciekły jej po twarzy. Pociągnęła za wodze, pochyliła się, ale koń wierzgnął i bez trudu ją zrzucił. Ziemia mignęła jej przed oczami. Wyciągnęła ręce, żeby złagodzić upadek. Bum! Ból przeszył jej ramię. Głową i ręką uderzyła w twardą ziemię. Jęknęła. Próbowała się ruszyć i odzyskać jasność umysłu. Poczuła ból w nadgarstku. Przez chwilę leżała nieruchomo. Wciągnęła powietrze i z trudem usiadła. Remmington pogalopował na drugi koniec wybiegu. Rżał, parskał i wierzgał nerwowo. Cassidy poczuła smród. Z początku nierozpoznawalna, a potem już wyraźna woń gryzącego dymu przenikała zapach powietrza po deszczu. Cassidy zamknęła na chwilę oczy. Przecież nikt nie pali, jest środek nocy i... Pożar! Zahuczało jej w głowie. Wykręciła szyję i spojrzała w stronę domu. Ale w domu nikogo nie było. Zresztą nikt nie rozpala ognia w kominku w gorący letni dzień. Jednak dym wisiał w powietrzu niczym ponury śmiech. Cassidy poderwała się na nogi. Sprawdziła wszystkie zabudowania, szukając śladu ognia czy choćby iskry. Nic nie znalazła. Czuła dotkliwy ból w ręce. Oparła się o płot. Miała świszczący oddech. W ustach czuła smak spalonego drewna. Coś się pali. Niedaleko. Zdrętwiała ze strachu. Nie może dosiąść Remmingtona. Najpierw musi opatrzyć sobie nadgarstek. Wyszła z wybiegu i podtrzymując ostrożnie ramię poszła w stronę wzgórza. Nigdy dotąd nie zauważyła, że dom leży tak daleko od stajni. Nie mogła się jednak poddać. Ktoś musi ostrzec Briga... Przystanęła na ganku i odwróciła się, żeby przyjrzeć się posiadłości ojca. Ze wzgórza widać było wszystko. Spojrzała ponad wierzchołkami jodeł i zobaczyła pomarańczową łunę nad miastem. Ujrzała płomienie i serce zaczęło jej łomotać. W powietrze wzbijała się ogromna ściana ognia. Brig! Chociaż umysł mówił jej, że to niemożliwe, wiedziała, że Brig jest w niebezpieczeństwie. W większym, niż przypuszczała. Może coś mu się stało. Może zdarzył się wypadek przy stacji benzynowej. Albo kula z broni Derricka trafiła w coś łatwopalnego. Na przykład w motor Briga, zaparkowany samochód albo... Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, pobiegła z powrotem na wybieg. Nie czuła już przeraźliwego bólu ręki, bo jej umysłem i ciałem zawładnął potworny strach. Wpadła do stajni i usiłowała wymazać z myśli wszystkie obrazy Briga. Nie chciała myśleć o tym, że leży ranny, nieprzytomny, że płomienie igrają wokół jego twarzy... O Boże. Powtarzała modlitwę za modlitwą. Obryzgiwała ją woda, ale biegła dalej, potykając się i płacząc. Biegnij! Biegnij! Biegnij! Konie parskały i tupały nerwowo. Cassidy zdrową ręką wzięła trochę siana i wybiegła na zewnątrz. Mrużąc oczy w deszczu, otworzyła furtkę i zamknęła ją z trzaskiem. - Nie mam teraz czasu. - Podeszła do konia, który najwyraźniej miał ochotę jej uciec. - Nie teraz - ostrzegła go. - Na miłość boską, Remmington, nie teraz! Wyciągnęła do niego rękę z sianem. Krnąbrny koń zastrzygł smutno uszami i nieśmiało zrobił krok do przodu. Wziął siano, dotykając dłoni Cassidy miękkimi wargami. Nie czekała. Jednym ruchem chwyciła wodze, kopniakiem otworzyła furtkę, wskoczyła na mokry od deszczu grzbiet źrebaka i zanurzyła palce w jego grzywie. - Dalej! - krzyknęła. Koń pogalopował drogą, rozbryzgując błoto i kałuże. Pędził, jakby sam diabeł siedział mu na ogonie. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 pizzeria.sosnowiec.pl

WordPress Theme by ThemeTaste